— Chciałbym
iść do wesołego miasteczka — stwierdza nagle Alfred, odwracając
się przodem do siedzącego przy biurku brata. Matthew koloruje jedną
z kolorowanek, chociaż nie robi tego tak starannie jak zazwyczaj —
w kilku miejscach wyjechał już poza linię. — Może porozmawiamy
z tatą?
Chłopiec chce
już odpowiedzieć bratu, ale nie udaje mu się, bo do ich uszu
dochodzi podniesiony głos mamy.
Pewnie znowu
się kłócą.
Właściwie
żaden z domowników nie wie, kiedy dokładnie to wszystko się
zepsuło. Przecież kiedyś co sobotę gdzieś wychodzili, bawili
się, wieczorami często grywali w gry planszowe, starali się jeść
każdy obiad razem przy stole. Później mama zaczęła częściej
odbierać jakieś telefony, a ojciec coraz częściej wychodził z
domu, czasami nie wracając na noc. Kłótnie rozpoczęły się
niedawno, chociaż rodzice starali się chociaż udawać miłych dla
siebie, jeśli dzieci były w domu.
— Czyli
ta sobota odpada... — komentuje Alffie i ignorując to, co dzieje
się w salonie, powraca do czytania nowego komiksu o superbohaterze.
Niech
oni przestaną!
Matthew,
którego oczy są tak samo błękitne jak ojca, nie wie dokładnie,
co nim kieruje, ale chce po prostu tam iść, żeby przestali się
sprzeczać. Bardzo chce, żeby papa po prostu przytulił go do
siebie, tak jak to zazwyczaj robił i obiecał, że już nigdy nie
będą się sprzeczać.
Szkoda tylko,
że na obietnicach się kończy...
— Możecie
się nie kłócić? — pyta, kiedy pojawia się w salonie. Swoim
cichym głosem w jakiś sposób ucisza krzyk mamy. Nie lubi, kiedy
mama podnosi głos — zawsze wtedy dużo przeklina. Tata także
używa brzydkich wyrazów, ale dużo rzadziej i ciszej. Chłopcy
słyszeli tylko kilka razy coś takiego w ustach taty i zawsze
brzmiało to dziwnie.
Victoria
Bonnefoy ma założone ręce, ale jej pięści są bardzo mocno
ściśnięte. Opiera się o blat i przenosi swoje wściekłe
spojrzenie zielonych jak wiosenna trawa oczu na Matta, a jej wzrok od
razu staje się łagodniejszy. Francis nigdy nie patrzy się
wściekle, zawsze jest w nim coś spokojnego, jakby był opanowany.
Jedynie papieros w jego ustach i ta pustka w oczach jak lazurowe
wybrzeże udowadnia, że nim także targają emocje.
— Nie
kłócimy się, mój mały. — Francuz odkłada na parapet używkę
i podchodzi do syna, aby po chwili wziąć go na ręce i delikatnie,
choć sztucznie, się uśmiechnąć. — Jedynie rozmawiamy.
— Kłócicie
się — zaprzecza pewnie chłopiec, odwracając spojrzenie, aby
zerknąć na kobietę. — Mama krzyczy...
— Mama
ciągle krzyczy — śmieje się na to tata. Matt bardzo lubi śmiech
taty, jest taki ciepły i kojarzy mu się z tymi wszystkimi
przygodami, kiedy się bawili. — Po prostu teraz jest zmęczona, ma
dużo problemów w pracy i dużo obowiązków. A czasami dorośli
muszą o takich rzeczach porozmawiać, wiesz? Nie kłócimy się, a
jedynie rozmawiamy.
— Ale
kiedyś rozmawialiście inaczej.
— Po
prostu musimy uzgodnić kilka rzeczy — włącza się do dyskusji
blondynka. — Po prostu z tatą nie zgadzamy się w jednej sprawie i
musimy o niej poważnie porozmawiać.
— Ale
nie będziecie już krzyczeć, dobrze? — dopytuje jeszcze Matthew.
— Obiecuję
— papa uśmiecha się, a po chwili odkłada synka na
podłogę. — Leć się bawić z Alffim, może później pójdziemy
na lody, chcecie?
— Oui
— chłopiec właściwie nie wie dlaczego wtrąca do rozmowy
francuskie słowa, ale zawsze to lubi. Tata też tak kiedyś robił,
jak uczył go francuskiego, ale później jakoś tych słów było
mniej, aż w końcu słyszał je jedynie, kiedy rozmawiał z kimś
przez telefon.
— Widzisz?
Mogłabyś choć raz zachować się dojrzale — stwierdza Francis,
kiedy tylko mały blondynek wychodzi z pomieszczenia. Automatycznie
sztuczny uśmiech zastępują zaciśnięte delikatnie wargi.
— Mówisz,
jakbym to ja była wszystkiemu winna — zauważa z przekąsem
Victoria. — Tak, może druga wojna światowa to także przeze mnie,
co? Albo globalne ocieplenie?
— Dzieci
słyszą — upomina ją. Przez myśl przechodzi mu pytanie, gdzie
podziały się te wszystkie uczucia, jakimi się darzyli, ale nie
umie tego powiedzieć. — Myślisz, że nie wiem o Antonio? Jesteś
wszystkiemu winna tak samo, jak i ja.
Kobieta
przez chwilę milczy, zaskoczona wiedzą swojego męża. Chociaż
przez głowę przechodzi jej wiele różnych rzeczy, które mogłaby
powiedzieć, żadna nie wydaje się wystarczająco dobra.
— Każdy
z nas niszczył ten związek, więc, dla dobra dzieci, rozstańmy się
przynajmniej w zgodzie...
~*~
Kiedy
kilka dni później Francis kładzie walizkę w przedpokoju, zauważa,
że to tak naprawdę jest jedyne dobre rozwiązanie. Oczywiście,
dzieci nie powinny nie mieć ojca, jednak ta relacja jeszcze bardziej
je niszczyła.
— Matt!
Alffie! Chodźcie tu na chwilę! — woła jeszcze dzieci. Wie, że
Victoria jest teraz w kuchni i nie ma zamiaru się z nim żegnać.
Tak naprawdę jemu też już nie zależy i jedynie boli go rozstanie
się z dwoma małymi promyczkami, które pokochał.
Chłopcy
przybiegają dopiero po kilku sekundach. Od razu zauważają walizkę
przy drzwiach, ale nie wiedzą, co ma ona oznaczać. Ani dlaczego
tata siedzi na fotelu w przedpokoju i się tak smutno do nich
uśmiecha, jakby zaraz miał zacząć płakać.
— Papa?
Qu'est-ce qui se passe? — pyta od razu Matthew, używają
francuskiego. Czasami, kiedy Francis jest zamyślony, ma problem ze
zrozumieniem angielskiego, a wtedy lepiej jest zacząć mówić w
jego języku.
— Chodźcie
tu do mnie — mówi, a następnie sadza obydwóch chłopców na
kolanach. Przez chwilę nawet nie wie, co powiedzieć. —
Słuchajcie, będę miał teraz do was wielką sprawę.
— O
co chodzi? — tym razem pytanie zadaje drugi z chłopców. Jego
kolor oczu jest ciężki do sprecyzowania, coś pomiędzy zielenią a
niebieskim, ale nie da się tego nazwać.
— Będę
musiał... wyjechać na jakiś czas — tłumaczy powoli, zerkając
co chwila to na jednego, to na drugiego syna. — Zostaniecie z mamą.
— Na
jak długo?
— A
do ilu umiecie liczyć?
— Do
stu! — odpowiadają zgodnie.
— W
takim razie, zanim doliczycie stu dni, znowu się spotkamy —
obiecuje mężczyzna. — Teraz po prostu muszę załatwić kilka
spraw związanych z moją pracą, mam po prostu kilka nowych
obowiązków i muszę gdzieś wyjechać — jego głos zaczyna się
delikatnie, ledwo słyszalnie załamywać. — Chcę, żebyście byli
grzeczni oraz opiekowali się sobą i mamą, dobrze?
— Ja
superbohaterowie? — dopytuje Alffie.
— Tak,
jak superbohaterowie — potwierdza Francis. — Więc ja, zrobicie
to dla mnie?
— Tak,
ale... później wrócisz? — Matt wygląda, jakby był wręcz
przerażony nagłą myślą, jaka pojawiła się w jego głowie.
— Oui...
Tylko, że nie będę już mieszkał z wami i z mamą tutaj.
Będę... niedaleko i często będziecie do mnie przychodzić, co wy
na to? Będziemy chodzić na lody, do wesołego miasteczka, do
kina...
— Będzie
ekstra! — komentuje Alfred. Jest trochę zdziwiony, kiedy tata
przytula go tak mocno i długo, bo jako superbohater nie powinien się
przytulać, ale czasami pozwala na to rodzicom.
Kiedy
już ich pusta i każe iść do siebie, Matt nie słucha, jeszcze
przez chwilę stojąc w przedpokoju.
— Papa,
płaczesz? — pyta, kiedy dostrzega zeszklone oczy ojca. Jeszcze
nigdy nie widział go w takim stanie.
— Nie,
po prostu... ostatnio trochę zbyt długo siedziałem przed
komputerem — kłamie. — I trochę bolą mnie oczy.
Kiedy
Matthew zwyczajnie przytula go jeszcze swoimi małymi rączkami z
taką siłą i miłością, wie, że jeśli zaraz nie wyjdzie,
zwyczajnie się rozpłacze. A przecież teraz nie może.
— Dlaczego
nie będziesz z nami mieszkał? — pyta cicho, dalej nie puszczając
taty.
— Jak
będziesz starszy, zrozumiesz — mówi jedynie Francis i wtedy
zauważa opierającą się o ścianę Victorie, która już czeka,
aby zamknąć drzwi i zarazem skończyć kolejny rozdział w życiu
każdego z nich.
— Powinieneś
już iść — stwierdza chłodno kobieta. Po ostatnim uścisku
Bonnefoy, Matthew w końcu wraca do swojego pokoju, a dorośli
wymieniają jedynie ostatnie, puste spojrzenia.
Kiedy
już jest na ulicy, z jego oczu wypływają dwie samotne łzy. Po
jednej dla każdego z chłopców.
~*~
Rozwód
nie stanowi większego problemu. Winnym okazuje się Francis, który
nawet nie stara się uwodnić, że nie był jedynym zdradzającym.
Nie potrzebuje tego.
Do
Victorii dzwoni dopiero po osiemdziesięciu dniach po przeprowadzce.
Pyta, czy może się spotkać z dziećmi i zabrać je na weekend do
siebie. Ta, nawet jeśli chciałaby — nie może tego zrobić.
— Osiemdziesiąt
pięć — liczy Matthew, skreślając kolejny dzień w kalendarzu.
Tata mówił, że spotkają się, zanim będzie sto, a już niedużo
zostało. Alfred poddał się z liczeniem po dwudziestu.
Kiedy
słyszą dzwonek do drzwi, obydwoje uśmiechają się. Obydwoje mają
nadzieję, że stanie w nich teraz uśmiechnięty Francuz z jasnymi,
kręconymi włosami, który uśmiechnie się do nich i przytuli ich w
ten swój sposób, w jaki nikt inny nie umie przytulać.
Zamiast
niego jednak w drzwiach staje znany im już Hiszpan. Wujek Antonio
był kiedyś przyjacielem taty, ale nagle przestał nim być, a stał
się kolegą mamy. Kiedy tata wyprowadził się, ten pojawił się
niedługo później, zajmując miejsce Francisa. Alfred polubił go,
bo wujek bardzo dobrze grał w piłkę nożną, ale Matt jakoś nie
umiał chociaż jednego dnia nie tęsknić za tatą.
Mija
kilka kolejnych godzin. Alfred gra na konsoli z wujkiem, mama pisze
jakiś artykuł do gazety, a Matt znowu rysuje. Papa zawsze
zachwycał się jego rysunkami i wieszał je na lodówce w kuchni, bo
tam spędzał najwięcej czasu. Czasami nawet rysował ze swoim
synem, ale rysunki taty zawsze były ładniejszego od tych chłopca.
Teraz Matthew często oglądał je, starając się namalować
identyczne.
Nie
reaguje początkowo na dzwonek do drzwi, jednak, kiedy słyszy, jak
mama woła go i Alfreda z przedpokoju, biegnie, aby pojawić się
szybciej niż brat.
Tata
nie zmienił się dużo. Uśmiecha się szeroko, kiedy chłopcy
niemal rzucają się na niego i ledwo udaje mu się utrzymać
równowagę. Śmieje się, całując obydwóch w czoło.
— Papa!
— Tęskniłem
za wami — stwierdza, nie umiejąc puścić swoich synów. Naprawdę
bardzo żałuje, że aż tyle trwało, zanim zdecydował się na ten
telefon.
— Dlaczego
nie było cię tak długo? — pyta Alfred.
— Mówiłem
już wam, musiałem zrobić kilka rzeczy — przypomina. — Ale
teraz już się ze wszystkim wyrobiłem, więc zabieram was do siebie
na trochę.
— A
gdzie teraz mieszkasz? — dopytuje Matthew. W międzyczasie w
przedpokoju pojawia się także mama, trzymając dwa plecaki z
zapakowanymi ubraniami, szczoteczkami do zębów i ulubionymi
misiami. Francis bierze od niej te rzeczy bez słowa, a następnie
pomaga synom zapiąć kurtki.
— Niedaleko,
zaraz zobaczycie — mówi tajemniczo, a kiedy ma już pewność, że
wszystko już mają, w przedpokoju pojawia się także Antonio.
Witają się jedynie skinięciem głowy, a później Francis razem z
chłopcami.
W
domu taty mieszka ciocia Felicja i tata chyba ją bardzo lubi, bo
często ją do siebie przytula. A ciocia jest bardzo miła, chociaż
trochę dziwnie mówi i czasami się trochę na tatę obraża.
Oczywiście, Francis wtedy całuje ją, a ta śmieje się.
~*~
Życie
Matthewa i Alfreda wygląda teraz inaczej. Czasami są w domu z mamą
i wujkiem Antonio, który okazuje się nie być aż taki zły, no i
gotuje lepiej niż mama, choć gorzej niż papa.
Często
jednak przychodzi i tata, uśmiecha się i zabiera ich do drugiego
domu, gdzie czeka już ciocia Felicja, której ostatnio strasznie
urósł brzuch, ale papa tłumaczy, że tam w środku jest ich
siostrzyczka, lub braciszek, tylko nie chce powiedzieć, dlaczego.
Ale z Felicją często gotują razem lub chodzą do wesołego
miasteczka i na lody, i do kina, i na plac zabaw.
I
właściwie jest już dobrze, bo nikt się nie kłóci, chociaż Matt
właściwie to chciałby, aby tata i mama znowu razem z nimi
mieszkali. Ale lepsze to, niż wtedy, kiedy papa długo nie
przychodził, bo teraz pojawia się dużo częściej i jest dużo
bardziej uśmiechnięty. I mama też jest weselsza, zwłaszcza, kiedy
Antonio przytula ją do siebie i całuje.