piątek, 17 marca 2017

"Papa"

— Chciałbym iść do wesołego miasteczka — stwierdza nagle Alfred, odwracając się przodem do siedzącego przy biurku brata. Matthew koloruje jedną z kolorowanek, chociaż nie robi tego tak starannie jak zazwyczaj — w kilku miejscach wyjechał już poza linię. — Może porozmawiamy z tatą?

Chłopiec chce już odpowiedzieć bratu, ale nie udaje mu się, bo do ich uszu dochodzi podniesiony głos mamy.

Pewnie znowu się kłócą.

Właściwie żaden z domowników nie wie, kiedy dokładnie to wszystko się zepsuło. Przecież kiedyś co sobotę gdzieś wychodzili, bawili się, wieczorami często grywali w gry planszowe, starali się jeść każdy obiad razem przy stole. Później mama zaczęła częściej odbierać jakieś telefony, a ojciec coraz częściej wychodził z domu, czasami nie wracając na noc. Kłótnie rozpoczęły się niedawno, chociaż rodzice starali się chociaż udawać miłych dla siebie, jeśli dzieci były w domu.

— Czyli ta sobota odpada... — komentuje Alffie i ignorując to, co dzieje się w salonie, powraca do czytania nowego komiksu o superbohaterze.

Niech oni przestaną!

Matthew, którego oczy są tak samo błękitne jak ojca, nie wie dokładnie, co nim kieruje, ale chce po prostu tam iść, żeby przestali się sprzeczać. Bardzo chce, żeby papa po prostu przytulił go do siebie, tak jak to zazwyczaj robił i obiecał, że już nigdy nie będą się sprzeczać.

Szkoda tylko, że na obietnicach się kończy...

— Możecie się nie kłócić? — pyta, kiedy pojawia się w salonie. Swoim cichym głosem w jakiś sposób ucisza krzyk mamy. Nie lubi, kiedy mama podnosi głos — zawsze wtedy dużo przeklina. Tata także używa brzydkich wyrazów, ale dużo rzadziej i ciszej. Chłopcy słyszeli tylko kilka razy coś takiego w ustach taty i zawsze brzmiało to dziwnie.

Victoria Bonnefoy ma założone ręce, ale jej pięści są bardzo mocno ściśnięte. Opiera się o blat i przenosi swoje wściekłe spojrzenie zielonych jak wiosenna trawa oczu na Matta, a jej wzrok od razu staje się łagodniejszy. Francis nigdy nie patrzy się wściekle, zawsze jest w nim coś spokojnego, jakby był opanowany. Jedynie papieros w jego ustach i ta pustka w oczach jak lazurowe wybrzeże udowadnia, że nim także targają emocje.

— Nie kłócimy się, mój mały. — Francuz odkłada na parapet używkę i podchodzi do syna, aby po chwili wziąć go na ręce i delikatnie, choć sztucznie, się uśmiechnąć. — Jedynie rozmawiamy.

— Kłócicie się — zaprzecza pewnie chłopiec, odwracając spojrzenie, aby zerknąć na kobietę. — Mama krzyczy...

— Mama ciągle krzyczy — śmieje się na to tata. Matt bardzo lubi śmiech taty, jest taki ciepły i kojarzy mu się z tymi wszystkimi przygodami, kiedy się bawili. — Po prostu teraz jest zmęczona, ma dużo problemów w pracy i dużo obowiązków. A czasami dorośli muszą o takich rzeczach porozmawiać, wiesz? Nie kłócimy się, a jedynie rozmawiamy.

— Ale kiedyś rozmawialiście inaczej.

— Po prostu musimy uzgodnić kilka rzeczy — włącza się do dyskusji blondynka. — Po prostu z tatą nie zgadzamy się w jednej sprawie i musimy o niej poważnie porozmawiać.

— Ale nie będziecie już krzyczeć, dobrze? — dopytuje jeszcze Matthew.

— Obiecuję — papa uśmiecha się, a po chwili odkłada synka na podłogę. — Leć się bawić z Alffim, może później pójdziemy na lody, chcecie?

Oui — chłopiec właściwie nie wie dlaczego wtrąca do rozmowy francuskie słowa, ale zawsze to lubi. Tata też tak kiedyś robił, jak uczył go francuskiego, ale później jakoś tych słów było mniej, aż w końcu słyszał je jedynie, kiedy rozmawiał z kimś przez telefon.

— Widzisz? Mogłabyś choć raz zachować się dojrzale — stwierdza Francis, kiedy tylko mały blondynek wychodzi z pomieszczenia. Automatycznie sztuczny uśmiech zastępują zaciśnięte delikatnie wargi.

— Mówisz, jakbym to ja była wszystkiemu winna — zauważa z przekąsem Victoria. — Tak, może druga wojna światowa to także przeze mnie, co? Albo globalne ocieplenie?

— Dzieci słyszą — upomina ją. Przez myśl przechodzi mu pytanie, gdzie podziały się te wszystkie uczucia, jakimi się darzyli, ale nie umie tego powiedzieć. — Myślisz, że nie wiem o Antonio? Jesteś wszystkiemu winna tak samo, jak i ja.

Kobieta przez chwilę milczy, zaskoczona wiedzą swojego męża. Chociaż przez głowę przechodzi jej wiele różnych rzeczy, które mogłaby powiedzieć, żadna nie wydaje się wystarczająco dobra.
— Każdy z nas niszczył ten związek, więc, dla dobra dzieci, rozstańmy się przynajmniej w zgodzie...

~*~

Kiedy kilka dni później Francis kładzie walizkę w przedpokoju, zauważa, że to tak naprawdę jest jedyne dobre rozwiązanie. Oczywiście, dzieci nie powinny nie mieć ojca, jednak ta relacja jeszcze bardziej je niszczyła.

— Matt! Alffie! Chodźcie tu na chwilę! — woła jeszcze dzieci. Wie, że Victoria jest teraz w kuchni i nie ma zamiaru się z nim żegnać. Tak naprawdę jemu też już nie zależy i jedynie boli go rozstanie się z dwoma małymi promyczkami, które pokochał.

Chłopcy przybiegają dopiero po kilku sekundach. Od razu zauważają walizkę przy drzwiach, ale nie wiedzą, co ma ona oznaczać. Ani dlaczego tata siedzi na fotelu w przedpokoju i się tak smutno do nich uśmiecha, jakby zaraz miał zacząć płakać.

Papa? Qu'est-ce qui se passe? — pyta od razu Matthew, używają francuskiego. Czasami, kiedy Francis jest zamyślony, ma problem ze zrozumieniem angielskiego, a wtedy lepiej jest zacząć mówić w jego języku.

— Chodźcie tu do mnie — mówi, a następnie sadza obydwóch chłopców na kolanach. Przez chwilę nawet nie wie, co powiedzieć. — Słuchajcie, będę miał teraz do was wielką sprawę.

— O co chodzi? — tym razem pytanie zadaje drugi z chłopców. Jego kolor oczu jest ciężki do sprecyzowania, coś pomiędzy zielenią a niebieskim, ale nie da się tego nazwać.

— Będę musiał... wyjechać na jakiś czas — tłumaczy powoli, zerkając co chwila to na jednego, to na drugiego syna. — Zostaniecie z mamą.

— Na jak długo?

— A do ilu umiecie liczyć?

— Do stu! — odpowiadają zgodnie.

— W takim razie, zanim doliczycie stu dni, znowu się spotkamy — obiecuje mężczyzna. — Teraz po prostu muszę załatwić kilka spraw związanych z moją pracą, mam po prostu kilka nowych obowiązków i muszę gdzieś wyjechać — jego głos zaczyna się delikatnie, ledwo słyszalnie załamywać. — Chcę, żebyście byli grzeczni oraz opiekowali się sobą i mamą, dobrze?

— Ja superbohaterowie? — dopytuje Alffie.

— Tak, jak superbohaterowie — potwierdza Francis. — Więc ja, zrobicie to dla mnie?

— Tak, ale... później wrócisz? — Matt wygląda, jakby był wręcz przerażony nagłą myślą, jaka pojawiła się w jego głowie.

Oui... Tylko, że nie będę już mieszkał z wami i z mamą tutaj. Będę... niedaleko i często będziecie do mnie przychodzić, co wy na to? Będziemy chodzić na lody, do wesołego miasteczka, do kina...

— Będzie ekstra! — komentuje Alfred. Jest trochę zdziwiony, kiedy tata przytula go tak mocno i długo, bo jako superbohater nie powinien się przytulać, ale czasami pozwala na to rodzicom.
Kiedy już ich pusta i każe iść do siebie, Matt nie słucha, jeszcze przez chwilę stojąc w przedpokoju.

Papa, płaczesz? — pyta, kiedy dostrzega zeszklone oczy ojca. Jeszcze nigdy nie widział go w takim stanie.

— Nie, po prostu... ostatnio trochę zbyt długo siedziałem przed komputerem — kłamie. — I trochę bolą mnie oczy.

Kiedy Matthew zwyczajnie przytula go jeszcze swoimi małymi rączkami z taką siłą i miłością, wie, że jeśli zaraz nie wyjdzie, zwyczajnie się rozpłacze. A przecież teraz nie może.

— Dlaczego nie będziesz z nami mieszkał? — pyta cicho, dalej nie puszczając taty.

— Jak będziesz starszy, zrozumiesz — mówi jedynie Francis i wtedy zauważa opierającą się o ścianę Victorie, która już czeka, aby zamknąć drzwi i zarazem skończyć kolejny rozdział w życiu każdego z nich.

— Powinieneś już iść — stwierdza chłodno kobieta. Po ostatnim uścisku Bonnefoy, Matthew w końcu wraca do swojego pokoju, a dorośli wymieniają jedynie ostatnie, puste spojrzenia.

Kiedy już jest na ulicy, z jego oczu wypływają dwie samotne łzy. Po jednej dla każdego z chłopców.

~*~

Rozwód nie stanowi większego problemu. Winnym okazuje się Francis, który nawet nie stara się uwodnić, że nie był jedynym zdradzającym. Nie potrzebuje tego.

Do Victorii dzwoni dopiero po osiemdziesięciu dniach po przeprowadzce. Pyta, czy może się spotkać z dziećmi i zabrać je na weekend do siebie. Ta, nawet jeśli chciałaby — nie może tego zrobić.

— Osiemdziesiąt pięć — liczy Matthew, skreślając kolejny dzień w kalendarzu. Tata mówił, że spotkają się, zanim będzie sto, a już niedużo zostało. Alfred poddał się z liczeniem po dwudziestu.

Kiedy słyszą dzwonek do drzwi, obydwoje uśmiechają się. Obydwoje mają nadzieję, że stanie w nich teraz uśmiechnięty Francuz z jasnymi, kręconymi włosami, który uśmiechnie się do nich i przytuli ich w ten swój sposób, w jaki nikt inny nie umie przytulać.

Zamiast niego jednak w drzwiach staje znany im już Hiszpan. Wujek Antonio był kiedyś przyjacielem taty, ale nagle przestał nim być, a stał się kolegą mamy. Kiedy tata wyprowadził się, ten pojawił się niedługo później, zajmując miejsce Francisa. Alfred polubił go, bo wujek bardzo dobrze grał w piłkę nożną, ale Matt jakoś nie umiał chociaż jednego dnia nie tęsknić za tatą.

Mija kilka kolejnych godzin. Alfred gra na konsoli z wujkiem, mama pisze jakiś artykuł do gazety, a Matt znowu rysuje. Papa zawsze zachwycał się jego rysunkami i wieszał je na lodówce w kuchni, bo tam spędzał najwięcej czasu. Czasami nawet rysował ze swoim synem, ale rysunki taty zawsze były ładniejszego od tych chłopca. Teraz Matthew często oglądał je, starając się namalować identyczne.
Nie reaguje początkowo na dzwonek do drzwi, jednak, kiedy słyszy, jak mama woła go i Alfreda z przedpokoju, biegnie, aby pojawić się szybciej niż brat.

Tata nie zmienił się dużo. Uśmiecha się szeroko, kiedy chłopcy niemal rzucają się na niego i ledwo udaje mu się utrzymać równowagę. Śmieje się, całując obydwóch w czoło.

Papa!

— Tęskniłem za wami — stwierdza, nie umiejąc puścić swoich synów. Naprawdę bardzo żałuje, że aż tyle trwało, zanim zdecydował się na ten telefon.

— Dlaczego nie było cię tak długo? — pyta Alfred.

— Mówiłem już wam, musiałem zrobić kilka rzeczy — przypomina. — Ale teraz już się ze wszystkim wyrobiłem, więc zabieram was do siebie na trochę.

— A gdzie teraz mieszkasz? — dopytuje Matthew. W międzyczasie w przedpokoju pojawia się także mama, trzymając dwa plecaki z zapakowanymi ubraniami, szczoteczkami do zębów i ulubionymi misiami. Francis bierze od niej te rzeczy bez słowa, a następnie pomaga synom zapiąć kurtki.

— Niedaleko, zaraz zobaczycie — mówi tajemniczo, a kiedy ma już pewność, że wszystko już mają, w przedpokoju pojawia się także Antonio. Witają się jedynie skinięciem głowy, a później Francis razem z chłopcami.

W domu taty mieszka ciocia Felicja i tata chyba ją bardzo lubi, bo często ją do siebie przytula. A ciocia jest bardzo miła, chociaż trochę dziwnie mówi i czasami się trochę na tatę obraża. Oczywiście, Francis wtedy całuje ją, a ta śmieje się.

~*~

Życie Matthewa i Alfreda wygląda teraz inaczej. Czasami są w domu z mamą i wujkiem Antonio, który okazuje się nie być aż taki zły, no i gotuje lepiej niż mama, choć gorzej niż papa.

Często jednak przychodzi i tata, uśmiecha się i zabiera ich do drugiego domu, gdzie czeka już ciocia Felicja, której ostatnio strasznie urósł brzuch, ale papa tłumaczy, że tam w środku jest ich siostrzyczka, lub braciszek, tylko nie chce powiedzieć, dlaczego. Ale z Felicją często gotują razem lub chodzą do wesołego miasteczka i na lody, i do kina, i na plac zabaw.

I właściwie jest już dobrze, bo nikt się nie kłóci, chociaż Matt właściwie to chciałby, aby tata i mama znowu razem z nimi mieszkali. Ale lepsze to, niż wtedy, kiedy papa długo nie przychodził, bo teraz pojawia się dużo częściej i jest dużo bardziej uśmiechnięty. I mama też jest weselsza, zwłaszcza, kiedy Antonio przytula ją do siebie i całuje. 

piątek, 10 marca 2017

"Pocałunek"

Podobnież...


...pocałunek w usta oznacza miłość.


Francisa nie było w domu przez tydzień. Nie było go nawet w Londynie, ani w całej Anglii. Wyjazd do Paryża był niespodziewany, ale nie mógł nic poradzić na śmierć, ciotki babki wujka kuzynki przyjaciółki swojej matki, czy kogoś innego, podobnież należącego do jego rodziny, kogo nie miał okazji nawet poznać.


Już wsiadając do samolotu we Francji, czuł się bardzo szczęśliwy, ale dopiero w momencie przekroczenia progu domu, widząc niewysoką blondynkę w fartuszku sugerującym jej kuchenną rewolucję, uśmiechnął się tak szeroko, jak tylko mógł. Śmiejąc się, porwał ją w objęcia i obrócił, zanim spojrzał jej głęboko w oczy, opierając swoje czoło o jej.


Pocałował ją delikatnie, ukazując w tym jednym geście całą tęsknotę, jaką czuł. Kobieta szybko odwzajemniła pocałunek, ale przerwali po chwili, słysząc alarm przeciwpożarowy. Ich początkowo zaskoczone spojrzenia szybko zmieniły się w rozbawione, a Francuz nawet zaśmiał się, zanim puścił ukochaną i skierował się do kuchni. Trzeba uratować sytuację.



...pocałunek w policzek oznacza tęsknotę.


To było już wieczorem, kiedy Francis posprzątał w kuchni i udał się do salonu. Tak jak się spodziewał - jego ukochana Victoria siedziała na kanapie po turecku, nogi miała przykryte kocem, pisała na laptopie kolejny artykuł, zarazem słuchając muzyki.


Doskonale wiedział, że nawet, jeśli teraz po prostu stanąłby metr przed nią, nie zauważyłaby go. Dlatego postanowił od razu usiąść obok, dzięki czemu ona zauważyła jego obecność. Przez chwilę jeszcze jej palce naciskały klawisze na klawiaturze, aż skończyła pisać zdanie, która miała już ułożone w głowie i dopiero wtedy zdjęła słuchawki, przenosząc spojrzenie swoich zielonych oczu na Francisa.


Uśmiechnął się i zwyczajnie przytulił ją, przy okazji całując w policzek.


- Tęskniłem - szepnął prosto do jej ucha, przy okazji zerkając na kolejny tekst dotyczący ogrodnictwa. Nigdy nie zrozumie pasji swojej ukochanej...



...pocałunek w dłoń oznacza szacunek.


Poznali się na imprezie urodzinowej ich wspólnego przyjaciela. Polak zaprosił zarówno Francisa jak i Victorie, mając wrażenie, że ich spotkanie mogłoby być ciekawe. Znienawidzili się od pierwszego spojrzenia.


Panna Kirkland od razu oceniła, że Francis, to pewnie kolejny Francuz uważający wyższość swojego głupiego narodu nad Anglikami. Widząc go, od razu stwierdziła, że pewnie zajada się ślimakami i innymi żabami, że pewnie w tym tygodniu poderwał więcej dziewczyn, niż mógłby policzyć, i, że my God! - on jest taki przystojny.


Oczywiście, wypierała się ostatniej myśli.


Francis, kiedy przedstawiał się jej, ucałował jej dłoń i uśmiechnął się tak, że na jej bladej skórze pojawiły się rumieńce. Feliks - ich polski przyjaciel - zaśmiał się wtedy, że nawet pasowaliby do siebie, ale Victoria od razu zaprzeczyła.


Bonnefoy znienawidził ją w momencie, w którym zaczęła umawiać się z pewnym Amerykaninem.



...pocałunek w czoło oznacza zapewnienie bezpieczeństwa.


W przeszłości Francis wiedział, po prostu wiedział, że Victoria zasługuje na kogoś lepszego, niż Alfred F. Jones. Wszystko mówiło mu, że powinien zapobiec temu związkowi, zanim Amerykanin zrani dziewczynę, ale na nic zdały się jego tłumaczenia. Wyzwała go wtedy od zazdrosnego żabojada, który nie może uwierzyć, że jej podoba się ktoś inny, niż on sam.


Tego dnia w Londynie padało tak, jak zawsze. Kierował się do swojego przyjaciela, Gilberta, który zaprosił go na piwo. Miał też wpaść Antonio. Dlatego też szedł pod parasolem, oczywiście wyglądając idealnie jak zawsze, zamiast chronić się przed deszczem w domu.


Nie spodziewał się, że panna Kirkland będzie biegła z naprzeciwka. A tym bardziej, że zapłakana wpadnie na niego, ściśnie swoimi delikatnymi dłońmi jego płaszcz i po prostu wtuli się w jego ciało. Początkowo objął ją wolną ręką i przez chwilę po prostu czekał, aż jej oddech uspokoi się.


Później zabrał ją do siebie do domu. Zmartwiło go to, że nawet nie protestowała wtedy, ale tłumaczył sobie, że była po prostu zbyt słaba. Usadził ją w swoim salonie, znalazł gdzieś w szafce herbatę i zaparzył ją jej. Nie była jakaś bardzo dobra, ale to dlatego, że nigdy nie pijał herbaty, którą - w zależności od pory dnia i jego humoru - zamieniał na filiżankę kawy lub lampkę wina.


Początkowo milczeli razem, A później, kiedy się przed nim otworzyła, dowiedział się, że to wszystko wina jej byłego chłopaka - Alfreda. Zdradził ją z jakąś Amerykanką i zdecydował się wrócić do Stanów, jak gdyby nigdy nic. Wtedy Francis, wiedziony dziwnym instynktem, pocałował jej czoło obiecując, że tamten jeszcze pożałuje.


Alfred musiał przesunąć swój lot z powodu trafienia do szpitala. Francis nie spodziewał się nigdy, że pobicie będzie aż tak poważne,



...niektóre pocałunki niezależnie od miejsca pocałowania mają to samo znaczenie.


Obserwując już późnym wieczorem Victorię, która męczyła się z artykułem, postanowił zakończyć tę katorgę. Podszedł do niej od tyłu i pochylił się nad nią, przez chwilę po prostu wpatrując się, jak po raz piąty poprawia jedno i to samo zdanie.


Dłonie blondynki zawisły nad klawiaturą w momencie, w którym usta Francisa dotknęły jej szyi. Przeszło jej przez myśl, że przecież ma mało czasu na pisanie i powinna wyrzucić z pokoju tego żabojada, ale nie mogła nic na to poradzić, że z jej ust wydobyło się tylko westchnięcie.



...ich historia nie była łatwa, ale najważniejsze, że kiedyś znaleźli swój własny happy end...

czwartek, 9 marca 2017

"Będę tęsknić"

Prusy wie o tym, co ma się stać, a jednak, jakby nie wiedział. Obserwuje pusto fragment nieba widoczny za krat. Chmury pojawiają się i znikają — zupełnie jak ludzie. On także ma zniknąć, chociaż człowiekiem jest tylko po części...

...po części jest też krajem.


Teoretycznie już nie istnieje. W praktyce ma szansę na ostatni dzień egzystowania, bo tego życiem nie może już nazwać. Siedzi sam w pustej celi, jego ręce skute są kajdanami, a jedynym źródłem światła są wpadające przez kraty w niewielkim okienku promienie słońca. Od miesiąca z nikim nie rozmawiał, aż w końcu wczoraj przyszedł ktoś i mu powiedział.


Powiedział, że zostanie rozstrzelany. Że jako kraj już nie istnieje, ale musi też zniknąć jako człowiek. Dla dobra ogółu.


Gilbert nie odpowiedział wtedy nic. Nie zaśmiał się w ten typowy dla siebie sposób. Nie podniósł spojrzenia zmęczonych, czerwonych oczu. Zamknął po prostu powieki na kilka sekund, a później zaczął wpatrywać się w błękit nieba za kratami.


Słyszy kroki, ale myśli, że to zwykłe urojenie. Ileż to już razy śniło mu się, że ktoś jednak go stąd wyciąga i pomaga mu? Że litują się nad nim, uwalniają ręce i pozwalają wyjść?


Zbyt dużo, aby uwierzyć.


Drzwi jednak otwierają się, a za nimi dostrzega swoich przyjaciół. Hiszpania i Francja podchodzą do niego ostrożnie, traktując go jak płochliwą zwierzynę. Dopiero po kilku sekundach ciszy podnosi na nich spojrzenie.


Nie pomagają mu. Stoją i wpatrują się w niego, ale ich wzrok jest obcy. W oczach nie ma tego, co zapamiętał. Jakby tak naprawdę to nie oni przyszli. Nie jego przyjaciele.


Rozmowa jest sztywna. Witają się i starają znaleźć jakiś temat. Bezskutecznie. Dopiero, kiedy lazurowe oczy Francisa patrzą się prosto na niego, dostrzega smutek, którego jeszcze nigdy nie widział.


— Boisz się, mon ami? — pyta ten. Nie zdejmuje z Prusaka spojrzenia, dopóki ten nie odpowiada:


— Nie jestem takim tchórzem, jak ty...


— Ale? — Antonio wyłapuje lekkie zawahanie na końcu wypowiedzi. Mija kolejne kilka sekund, zanim Gilbert kończy powiedź.


— Ale nie wiem, co będzie później. Czuje, że nawet nie wiem, co zrobić. W co wierzyć. Nie boję się śmierci, lecz... lecz tego, że nie wiem, co dalej.


Francis chce coś powiedzieć, ale przerywa im jeden ze strażników. Czas się kończy.


Nous allons essayer de que personne ne vous pas oublié — szept Francisa jeszcze długo dźwięczy w jego uszach.


Niedługo później pojawia się drugi gość. Uśmiecha się dziecinnie, kiedy opiera się o ścianę obok Prusaka i wpatruje w niego swoimi fioletowymi oczami, przypominającymi fiołki.


— Wiesz, towarzyszu... — zaczyna w końcu.


Gilbert nie patrzy na niego. Słucha, ale wpatruje się w pustą przestrzeń.


— To nie do końca twoja wina. Это может быть мне, сестры, товарисч Литва, Франция, Англия, Германия или товарисч Польша. Ale padło na ciebie.


Rosja nie jest dobry w pocieszaniu. Stara się, ale jeszcze bardziej przygnębia Prusaka, który jeszcze przeżywa w myślach rozmowę z przyjaciółmi. Ostatnią rozmowę z przyjaciółmi.


— Dzisiaj ktoś zginie, jutro ktoś inny... Nie wolno się tym przejmować, towarzyszu.


Ton jego głosu przywodzi na myśl rozmowę o nabitym siniaku na kolanie, a nie perspektywie śmierci.


— Po części to chyba twoja wina... Но все подошло к концу...

I wychodzi. Zostawia go samego z mętlikiem w głowie i niewielką ilością czasu na rozmyślenia.

Wraca po chwili. Nie sam. Zostawia z nim niewysokiego blondynka i znowu wychodzi.


Nie rozmawiają ze sobą. Nigdy nie umieli się dogadać, więc dlaczego właśnie teraz ma się im udać? Nie próbują zajęci swoimi myślami.

Feliks chodzi w tą i z powrotem, nie patrząc nawet na Prusaka. Jakiś czas temu napawałby się takim widokiem, ale w tej chwili... Nie potrafi nawet spojrzeć mu w oczy.

Gilbert nawet nie próbuje czegoś powiedzieć. Spod za długiej grzywki swoich zakurzonych i brudnych włosów obserwuje w ukryciu Polaka. Jego sposób chodzenia, to jak przy każdym wdechu jego klatka piersiowa podnosi się i opada. Jego oczy. Zielone, kiedyś pełne radości, przypominające trawę, teraz jednak puste, smutne... Beilshmidt chce zapamiętać jeszcze ton jego głosu.


— Warto było? — pada nagle pytanie i Gilbert przez kilka sekund nawet nie wie, o co dokładnie pyta.


— Zobaczyć cię zapłakanego? Za każdą cenę — mówi w końcu, starając się powstrzymać drżenie głosu. Chce brzmieć tak jak zawsze: beztrosko i złośliwe, jednak nie potrafi. Nie jest już tym, dumnym z siebie uosobieniem Prus.


— Nawet za cenę życia?


Tutaj Gilbert nie sili się już na odpowiedź. Nie zastanawia się nad odpowiedzią, bo dobrze ją zna: nie było warto, ale nie mógł wiedzieć, że aż tyle przyjdzie mu zapłacić.


Mija kilka sekund, zanim znowu rozmawiają. Sztywno, drętwo. Jakby dopiero co się poznali, a nie próbowali zniszczyć sobie życia od co najmniej siedmiuset lat.


Ale w końcu się przełamują. Pomiędzy złośliwościami przekazują sobie to, co zawsze chcieli powiedzieć. A kiedy w końcu Polska musi wyjść, nie mówi, że będzie tęsknić. Nie mówi też, że się cieszy.


— Teraz miała być moja kolej, aby ci dokopać — zauważa jedynie, a następnie odwraca wzrok, chociaż Gilbert i tak dostrzega jego zeszklone, zielone oczy. — Do zobaczenia jutro, pruska zarazo?

I Beilshmidt wie, że Feliks mówi to tylko po to, aby na chwilę zapomnieć o kolejnym dniu.

— Do zobaczenia, głupi Polaczku..


Ostatnią osobą, którą może zobaczyć jego jego brat.

Bruder...


Ludwig nie wytrzymuje długo. Ten jeden, jedyny raz nie hamuje emocji, a pozwala łzom wypłynąć. Wpatruje się w brata, jakby spojrzeniem mógł coś zrobić, ale Prusy nie odpowiada mu. Sam stara się nie popłakać.


— Wenn ich lediglich kann machen...


Nie rozmawiają. Po prostu myślą, pozwalając ciszy przeniknąć ich dwoje. A później Niemcy ten jeden, jedyny przytula brata, a ten także tylko ten jeden, jedyny raz pozwala mu na to.


Nie mówią nic więcej.


~*~

Następnego dnia Gilbert może w końcu wyjść na powietrze. Nie pozwalają jednak mu się nacieszyć nawet jednym oddechem na wolności, kiedy przykładają mu pistolet do głowy.

Czuje, jak powiew wiatru rozwiewa jego jasne włosy.


Słyszy śpiew ptaków lecących ponad jego głową.


Dostrzega niedaleko stojące dwie znane mu sylwetki.


Wyższy Rosjanin wpatruje się w niego jak zawsze, z dziecinną ciekawością, ale coś w jego spojrzeniu jest chłodniejsze niż zwykle.

Przez ułamek sekundy wyłapuje wzrok Feliksa, zanim ten odwraca się, aby nie widzieć tego, co zaraz się zdarzy.

Nikt inny nie przyszedł...


Zamyka oczy, a w głowie słyszy jeszcze słowa, które tak bardzo chciał zapamiętać.


Nous allons essayer de que personne ne vous pas oublié”


„Но все подошло к концу

Teraz miała być moja kolej, aby ci dokopać”


Wenn ich lediglich kann machen


I chwilę przed tym, jak słyszy strzał odbierający mu to, co mu pozostało, wygina wargi w delikatnym uśmiechu...



Ja też będę tęsknił...



T Ł U M A C Z E N I E

MON AMI - fr. MÓJ PRZYJACIELU

NOUS ALLONS ESSAYER DE QUE PERSONNE NE VOUS PAS OUBLIÉ - fr. NIGDY O TOBIE NIE ZAPOMNIMY


Это может быть мне, сестры, товарисч Литва, Франция, Англия, Германия или товарисч Польша - ru. TO MOGŁO STAĆ SIĘ MNIE, SIOSTRZYCZKOM, TOWARZYSZOWI LITWIE, FRANCJI, ANGLII, NIEMCOM CZY TOWARZYSZOWI POLSCE

Но все подошло к концу - ru. WSZYSTKO SIĘ KIEDYŚ KOŃCZY

BRUDER - BRAT

WENN ICH LIEDIGLICH KANN MACHEN - GDYBYM TYLKO MÓGŁ COŚ ZROBIĆ

środa, 8 marca 2017

"Magia"

Bo czasami każdy czuje się niepotrzebny, odrzucony, nic nie znaczący w świecie innych ludzi. Czasami każdy ma wrażenie, że gdyby zniknął, nikt by nie zatęsknił i tylko czasami każdy czuje, że nie ma w nim nic wartego uwagi.

W tym problem, że Victoria miała się tak o wiele częściej. Czuła niezrozumiały chłód, ale nie spowodowany temperaturą. Ten chłód był gdzieś głęboko w niej i nie dało się go pozbyć ciepłą herbatą, którą miała w zwyczaju popijać o godzinie piątej. Potrzebowała ciepła innej osoby, jednak sama nie do końca rozumiała tę potrzebę – dlatego się jej wypierała.

Idąc więc londyńskimi ulicami, starała się jak najszybciej wrócić do domu. Położyłaby się, wzięła tabletki nasenne i zapomniała o wszystkich dręczących ją myślach. Jak maszyna robiła krok za krokiem, jednak nie zauważyła, kiedy zmieniła kierunek i szła, aż w końcu zderzył się z kimś.

Sorry – powiedziała odruchowo i planowała wyminąć tę osobę, jednak nieznajomy złapała ją za ramiona i zatrzymała. Kiedy blondynka spojrzał na niego, zrozumiała, że nieznajomy tak naprawdę to znajomy. Najbardziej irytujący ze wszystkich.

Anglettere – zauważył Francuz i uśmiechnął się, co jeszcze bardziej zepsuło humor dziewczyny. Francis uśmiechał się do wszystkich i oznajmiał w ten sposób, jak bardzo cieszy się każdym dniem. Uśmiechał się do przechodniów, których witał, choć nie znał ich i do tych, z którymi rozmawiał, i do przyjaciół, i do wrogów. Dla każdego miał taki jeden uśmiech.

Po chwili jednak personifikacja Anglii – bo nią była właśnie Victoria – poczuła, że jednak chciała na niego trafić. Nie rozumiała sama siebie, kiedy spróbowała wygiąć wargi, aby okazać swoje szczęście, a tym bardziej nie rozumiała, kiedy po prostu przytuliła się do Francji.

Ten jednak, co jeszcze bardziej go zdziwiło, spojrzał na nią pobłażliwie, a później ją od siebie odsunął.

– Ja naprawdę lubię, kiedy ktoś pokazuje mi, jak bardzo mnie kocha, ma chérie, ale pagoda u ciebie jest okropna, a nie mogę dopuścić do tego, abym się rozchorował! – zauważył, a później już nic nie mówił. Nie mówił, kiedy Victoria zaczęła iść w kierunku swojego domu, a sam zaczął podążać za nią. Nie mówił też nic, kiedy zdejmował swój mokry płaszcz (nawet w nim wyglądał zaskakująco dobrze) i buty, a także wtedy, kiedy siadał w fotelu w salonie.

Ta cisza przypominała Anglii tortury. Wiedziała, że Bonnefoy się doskonale się bawił, kiedy siedział w fotelu i rozmyślał, a ta zajmowała miejsce na tapczanie i czuła się bardziej zestresowana jego towarzystwem, niż powinna. Siedziała sztywno, nie opierając się o oparcie i trzymała dłonie na kolanach wpatrując się w nie i tylko czasami ukradkiem zerkając na Francję.

– Coś się stało, Anglettere? – zapytał Francis jakby nigdy nic. A później chyba chciał zakończyć to dręczenie tego kraju, bo przysiadł się obok niej, jednak w dalszym ciągu w pewnej odległości, za co Kirkland przeklinała go w myślach. Akurat tego dnia, kiedy naprawdę potrzebowała jego bliskości, ten musiał zachowywać dystans między nimi.

Siedzieli tak w zupełnej ciszy, aż w końcu Victoria zreflektowała się i postanowiła chociaż udawać, że jest dobrym gospodarzem.

– Zrobię herbaty – zaproponowała i wstał, ale Francis złapał ją za rękę i szarpnął nią, powodując, że znowu usiadła. Tym razem dużo bliżej niego. Francuz objął ją ramieniem i przeniósł wzrok swoich niebieskich tęczówek na jej oczy. A zobaczył w nich coś, czego w nich nigdy nie widział.

– Czego chcesz?! – zapytała dziewczyna z nerwami, jak to miała w zwyczaju, choć z drugiej strony zauważyła, że jest jej cieplej w jego obecności.

– Oh, nie denerwuj się już tak, ma chérie – zaśmiał się Francja, ukazując białe jak perełki zęby. – Nie zastanawiasz się, co robiłem w Twoim kraju...?

Właściwie chciała wiedzieć, po co Bonnefoy przyjechał, a może przyleciał, do niej. Przecież wolał swój jakże romantyczny Paryż, od deszczowego Londynu.

– Nauczyłem się czarować, a ty podobno znasz się na magii – zauważył Francuz, a Kirkland nie umiał doszukać się w jego głowie kpiny. Czy ktoś coś mu dzisiaj podał, że czuł się aż tak dziwnie? – Byłem już u kilku państw i im pokazałem, ale myślę, że ciebie także trzeba zaczarować, ma chérie.

– Ty i magia?! A co ty o niej możesz wiedzieć?! – spytała ze złością Anglia. W końcu to ona posiadał magicznych przyjaciół i znała się na tym, a ten zakichany Francuz nie mógł mieć pojęcia o czymś tak trudnym do opanowania.

– Jeśli zadziała, obiecuję, że ci się spodoba – powiedział przekonująco, a Anglia później jeszcze przez długi czas zastanawiała się, dlaczego się zgodziła. – Zamknij więc oczy, moja droga i poczekaj chwilę...

A wtedy... wtedy poczuła ciepło, którego jej tak brakowało i wargi Francisa, które przylgnęły do jej. Victoria nigdy nie spodziewała się, że Bonnefoy pocałuje ją z taką delikatnością, jak gdyby ten jeden jedyny raz naprawdę nie chciał robić sobie z niej żartów.

- I to miała być magia?! - spytała kpiąco, kiedy już odsunęli się od siebie.


Francis wzruszył ramionami i spytał:


- A nie zadziałało?


Zadziałało - nie żeby Victoria miała zamiar się kiedykolwiek do tego przyznawać...

poniedziałek, 6 marca 2017

Eksperyment Morrisiego - Prolog

Uśmiecha się przepraszająco, przecząco kręcąc głową. Nie lubi mocniejszych alkoholi, a jeden z takowych właśnie jej proponują. Woli powoli popijać wino i delektować się jego smakiem, niż wypijać kolejny kieliszek wódki.
— Chciałbym — zanim po raz kolejny zostaje zmuszona do tłumaczenia, dlaczego nie chce wypić nic mocniejszego niż wino, dość głośno odzywa się najważniejszy z wszystkich obecnych — wznieść toast za nową, lepszą przyszłość i za osobę, która znacznie ułatwiła nam zdobycie naszego celu.
Wyczuwana sobie jego chłodne, niczym syberyjski wiatr spojrzenie, ale komentuje je jedynie szerokim, choć sztucznym uśmiechem. Unosi kieliszek z winem i wypija powoli dwa łyki.
Mimo znacznych ilości alkoholu oraz gości będących w większości Rosjanami impreza jest całkiem kulturalna. Stwierdza, że to zapewne przez to, że On nie zaprosiłby byle kogo. Ludzie rozmawiają, popijają, jednak — jak na razie — mają w tym umiar.
W Jego towarzystwie rozpoznaje kilku polityków, a oprócz nich gośćmi są głównie żołnierze lub też bogatsi i ważniejsi obywatele. Część z nich kojarzy z widzenia, kilku zdążyła poznać osobiście, jednak tak naprawdę nie ma się do kogo odezwać. Dlatego też decyduje się powoli popijać wino i obserwować każdy Jego ruch dokładnie.
Doskonale zdaje sobie sprawę, że On także przygląda Jej się. Wyczuwa na sobie Jego chłodne, uważne spojrzenie, a nawet czasami dostrzega, jak skupia na niej wzrok. Nie odwraca wtedy swojego tak długo, jak tylko może, jednak za każdym razem to On wygrywa tę Ich małą grę. Nie mija jednak długo, jak znowu zawiesza na nim wzrok i notuje w pamięci każdy ruch.
Kilka razy zmuszona jest przerwać swoje obserwacje, aby z kimś porozmawiać. Sztuczne wymienianie uprzejmości nie trwa jednak długo, co bardzo ją cieszy. Nie czuje się w takim towarzystwie swobodnie.
Kobiety wśród gości stanowią ledwo kilka procent. Rozpoznaje wśród nich jedną: Antoinette. Ta jasnowłosa blondynka zdążyła już nie raz zaleźć jej za skórę i chociaż zdarzyło im się współpracować, obydwie nigdy nie potrafiły się dogadać.
Dziewczyna podchodzi do Niej z przyklejonym uśmiechem do twarzy zaraz po tym jak Ją dostrzega.
— Muszę ci pogratulować — stwierdza, chociaż robi to raczej ze względu na kulturę. — Myślę, że naprawdę przydałaś się Rosji...
— Robiłam to bardziej dla siebie, niż dla niego — wyjaśnia chłodno, spuszczając na chwilę spojrzenie na trzymany w rękach przedmiot. Dopiero po chwili podnosi go na rozmówczynię. — Co masz na myśli mówiąc, że mu się przydałam?
— Nic szczególnego. — Antoinette wzrusza ramionami i uśmiecha się oszczędnie. — Nikt tak naprawdę nie ma pojęcia, co siedzi mu w głowie.
Oczy Svensson wydają się gasnąć, kiedy zerka na wysokiego Rosjanina. Przez chwilę przygląda się Jego pięknemu mundurowi, który zakłada tylko na specjalne okazje. Spogląda na Jego twarz, na Jego sztuczny, delikatny uśmiech oraz oczy, które kryją zbyt dużo, aby próbować coś z nich wyciągnąć.
— Ale to chyba lepiej — zauważa jeszcze, po czym podnosi swój własny kieliszek z winem i lekko stuka o Jej. — Nasze zdrowie.
I tylko Ona wyczuwa w tych słowach nutę złośliwości, której nie komentuje. A na tym ich rozmowa tego dnia się kończy, chociaż nieraz jeszcze łapią się na spoglądaniu na siebie nawzajem i za każdym razem pieczętują to złośliwym uśmiechem.
Niezauważona wychodzi z sali. Impreza zaczyna się już rozkręcać, atmosfera rozluźnia się, a kilku ludzi wchodzi w stan alkoholowego upojenia. Dlatego właśnie nie chce tam być. Mimo, że kocha ten kraj, ten naród, tę ich kulturę — wręcz nienawidzi, że tak często piją i tak dużo piją. Powinna się jednak już do tego przyzwyczaić.
Przechodzi dobrze znanymi korytarzami, kierując się do miejsca, gdzie mogłaby odpocząć od tłumu. Jej nogi odziane w buty na kilkucentymetrowym obcasie depczą po czerwonym dywanie, tak bardzo kojarzącym jej się z przepychem i tak bardzo do Niego pasującym, a spojrzenie jej zielonych oczu przesuwa się po kolei po każdym wiszącym portrecie. Z uśmiechem stwierdza, że dzięki nauce coraz więcej władców rozpoznaje.
Nie żałuje godzin spędzonych nad książkami historycznymi. Pomogło jej to zrozumieć naród rosyjski i lepiej podejmować decyzje. Dzięki współpracy z tym, który najlepiej wiedział, co dla tych ludzi będzie najlepsze, udało im się osiągnąć więcej, niż się spodziewali — choć oczywiście żadne nie przyzna tego głośno.
Wspomnienie Alfreda przychodzi do jej głowy nagle i przez chwilę ma nawet wyrzuty sumienia, jednak trwa to tak krótko, że nawet nie zdąża się zastanowić, czy rzeczywiście powinna je mieć. Dokładnie pamięta jego jakże pewny siebie uśmiech, który ze spotkania na spotkanie coraz bardziej znikał, aż w końcu chłopak nie umiał nawet sztucznie wygiąć warg. Tak, zniszczyła mu życie... Ale każdy bohater musi przejść kiedyś na emeryturę, prawda?
Jest to jedna z dwóch wymówek, tłumaczeń przed samą sobą, dlaczego to zrobiła. Drugą zazwyczaj jest fakt, że w końcu, niezależnie, czy pomogłaby, czy nie, Stany i tak się potknął o jedną z wielu kłód rzucanych mu pod nogi. Taka kolej rzeczy, czyż nie?
Przy drzwiach stoi ktoś, kogo spokojnie mogłaby nazwać lokajem. Widząc ją, nie ukrywa zaskoczenia, ale ignoruje to. Z jego pomocą zakłada swój ulubiony czarny płaszczyk i wychodzi przez otworzone przez niego drzwi.
Bierze głęboki oddech, czując, że tutaj raczej nikt jej nie obserwuje. Przez chwilę w milczeniu bada wzrokiem najbliższe otoczenie. Zauważa ruszające się pod wpływem wiatru gałęzie oraz ptaki przelatujące przez niebo.
Powoli robi kilka kroków do przodu, stukając o kamienną dróżkę swoimi butami. Wiatr rozwiewa jej jasne włosy i zmusza ją do zatrzymania się, aby z powrotem je ułożyć. Zirytowana wzdycha i przewraca oczami, zanim kontynuuje spacer.
Ogród przy rezydencji Rosjanina nie robi wrażenia, w przeciwieństwie do tego przy domku Francisa. Tym, co jednak je odróżnia jest rodzaj posadzonych kwiatów. Bonnefoy uwielbia róże, a ona ma teraz przed sobą piękne słoneczniki — Jego ulubione kwiaty.
Zatrzymuje się dopiero przy bramie oddzielającej plac od ulicy. Pewnie szłaby dalej, gdyby nie samochód, który staje jej na drodze. Zanim zdąża powiedzieć cokolwiek — a z pewnością nie byłoby to coś miłego — zauważa, kto przyjeżdża.
Te brązowe włosy i delikatny uśmiech rozpoznałaby wszędzie. Na ich widok momentalnie się rozpromienia, a chwilę później już przytula do siebie brunetkę.
— Wreszcie ktoś normalny — stwierdza. A później wita się z towarzyszącym dziewczynie Kanadyjczykiem i chętnie zaprasza ich do środka.
Dwie przyjaciółki mają nadzieję, że uda im się wyjść z sali niezauważone. Chociaż teoretycznie nikt nie każe im zostać tam dłużej, wiedzą, że nie łatwo jest uciec w połowie rosyjskiej imprezy.
Rozmawiając, przez cały czas powoli przemieszczają się w stronę drzwi. W dłoniach trzymają kieliszki z winem, i — chociaż głównie zajmują się rozmową — przez cały czas obserwują zgromadzonych, czekając na odpowiedni moment.
Kiedy w końcu mają pewność, że żaden z gości nie zatrzyma ich z pytaniem, uśmiechają się w charakterystyczny dla siebie sposób. Odkładają na najbliższy stolik już puste kieliszki i szybko pokonują trasę do drzwi, aby opuścić salę. Tylko Ona dostrzega jeszcze fioletowe tęczówki i dziecięcy uśmiech skierowany w ich stronę.
Dopiero po kilku minutach zatrzymują się przy drzwiach, gdzie mieści się jej pokój. Wchodzą do niego i dopiero po zamknięciu drzwi zerkają na siebie, rozbawione całą sytuacją. Z ich ust wydobywa się śmiech, którego nie potrafią opanować przez kolejne kilkadziesiąt sekund.
— Znalazłam coś niepokojącego — zaczyna brunetka, kiedy już są w stanie rozmawiać. Z małej torebki, którą miała przy sobie, wyjmuje telefon i przez chwilę w milczeniu czegoś w nim szuka, aż w końcu podaje urządzenie przyjaciółce.
— Co to? — pyta tamta, widząc zdjęcie pewnych dokumentów. "Przeczytaj" mówi wzrok tej, która przyjechała, więc zmartwiona blondynka, marszcząc czoło, zaczyna czytać:
— "Eksperyment Morrisiego" — eksperyment chemiczny przeprowadzany na niezamieszkanych, kanadyjskich terytoriach." — Omija kilka nieistotnych informacji, jednak pewne zdanie zaczyna ją zastanawiać. — "Brali w nim udział dwaj Kanadyjczycy — Ethan i Alexis Lavoie, Amerykanin Morris L. Troupe, norweskiego pochodzenia Elias Svensson oraz dwóch Japończyków — Isamu Fumio i Mizuno Akihiko..."
Przenosi zaskoczone spojrzenie swoich zielonych oczu na brunetkę, która wydaje się oczekiwać od blondynki komentarza.
— To prawdziwe?
Pytanie jest właściwie niepotrzebne, w końcu obydwie znają odpowiedź, a jednak blondynka wolałaby, aby okazało się to po prostu zwykłym żartem. Jej przyjaciółka odbiera jej nadzieję, kiwając twierdząco głową.
— Znalazłam to wśród dokumentów Matta — tłumaczy, a widząc niezrozumienie na jej twarzy uśmiecha się lekko, wręcz z politowaniem. — Kanady...?
— Pamiętam o nim! — stwierdza szybko blondynka, także pozwalając sobie na uśmiech. — Odkąd ze sobą współpracujemy, pamiętam o nim... Bardziej nie rozumiem, o co chodzi. Jaki eksperyment, dlaczego nasi ojcowie, jak to się skończyło?
— Tego jeszcze nie wiem — ciemnowłosa wzrusza ramionami — ale liczę, że uda ci się tego dowiedzieć.
— Nam się uda.